Przeskocz nawigację

Category Archives: Felieton

Już nie pod przykrywką

Pierwsza wpadka J.J Abramsa? Najwidoczniej, ponieważ reklamowany jako hit „Undercovers” plasuje się w Top 5 największych rozczarowań sezonu. Para agentów zbiera przed telewizorami około 5 mln. widzów, co nawet w NBC jest przysłowiowym gwoździem do trumny.

Ślub dalej trwa

Film „Śluby Panieńskie” reżyserii Filipa Bajona łącznie zarobił 10 milionów złotych. Po siedemnastu dniach tytuł dalej utrzymuje się na pierwszym miejscu, choć debiutujące „Paranormal Activity 2” konkretnie depcze mu po piętach. Na trzeciej pozycji uplasował się „RED”. Pozytywnie poradziło sobie kino artystyczne – mowa o „Essential Killing”, który sumarycznie zainkasował 270 tysięcy złotych.

O nie…

Ja wiem, to plotka. Ale jeśli jesteś fanem anime, ostatnimi czasy doświadczyłeś zawału, a na każdą profanację odpowiadasz dziesiątkami przekleństw na forum internetowym, to wypij wpierw melissę. Mianowicie, Warner Bros. planuje zekranizować pierwsze trzy tomy mangi „Akira”! Niemniej, nie ta informacja stanowi najbardziej zatrważającą część. Bowiem głównego bohatera o imieniu Tetsuo zagrać ma… Zac Efron we własnej osobie! My jedynie możemy trzymać kciuki za to, aby projekt podzielił los filmowego „Cowboy’a Bebopa”…

Zombiaki w modzie

Skoro już trzymamy się tematów krążących w okół ekranizacji komiksów – Frank Darabont trafił w dziesiątkę przenosząc „Walking Dead” na małe ekrany. Pilot zdobył światowe uznanie wśród krytyków i zachęcił ponad 5 milionów widzów do zajęcia miejsca na kanapie przed TV. Taki wynik to absolutny rekord kablowej stacji AMC, więc jedynie szereg tragicznych zdarzeń zapobiegłby wyprodukowaniu drugiej serii.

Amerykanie kochają sitcomy z podkładanym śmiechem. Podłoże tego zamiłowania nie jest do końca jasne, lecz z czysto psychologicznego punktu widzenia można wysunąć interesujące wnioski. Wnioski, które sporo mówią o nas samych.


Wyśmiejcie mnie, zasztyletujcie oraz podpalcie ale lubię laugh track. I choć od czasu do czasu oglądam „30 Rock”, „Modern Family” czy „The Office”, to najwięcej przyjemności sprawiają mi sitcomy z podkładanym śmiechem. Nie potrafię sobie wyobrazić „Światu Wg. Kiepskich” bez śmiechu z puszki! Pozbawienie tego ważnego komponentu popsułoby mi odbiór perypetii Ferdynanda i rodzinki. „Miodowe Lata” to jeden z lepszych, polskich komedii i sporo widzów zapewne podziela moje zdanie. Jednak gdy Polsat zaczął emitować kontynuację – „Całkiem Nowe Miodowe Lata” bez podkładanego śmiechu, publiczność odwróciła się od show (choć w tym przypadku winny był też spadek poziomu scenariusza).

Amerykańskie sitcomy, takie jak „Two and Half Men”, „Seinfeld”, „Friends” itd. słyną ze swego uwielbienia widzów. Świadczą o tym niespadające słupki oglądalności. To proste – śmiech z puszki pomaga nam mniej koncentrować się na wydarzeniach serialowych. Przestajemy być zobligowani do ciągłej analizy gagów w celu określenia co miało być w założeniach śmieszne, a co nie. Dodając banalną i przewidywalną fabułę, dostajemy telewizyjną papkę przy której mózg jest na dalekich wakacjach. Wynikiem czego widz dostaje to, co oczekiwał – prostą rozrywkę, rozluźniającą człowieka po pracy/szkole.

Kojarzycie Lou Scheimera? Producent hitu „Archie Show” pewnego razu został zapytany, czemu umieścił w swoim serialu śmiech widowni. – Ponieważ czujesz, że oglądasz odcinek z grupą ludzi, aniżeli samotnie w domu – odpowiedział Sheimer. To dopiero głęboka psychoanaliza. Trafna? Kilka miesięcy temu, Sarah Pollin pojawiła się u Jay Leno, prowadzącego talk-show. Po emisji programu, niejaki Michael Stinson ogłosił, iż śmiech widowni  został dodany przy montażu! Choć talk-show odbył się przy żywej publiczności, to nikt nie śmiał się z żartów pani polityk. Niestety, nie tylko NBC praktykuje takowe żenujące działania.

Jednak żywa publiczność nie umarła na dobre. W jednym ze swoich notek, znany producent Chuck Lorre pokazał zdjęcie publiczności oglądającej odcinek The Big Bang Theory, której śmiech był nagrywany. Pod obrazkiem dodał podpis: „Często jesteśmy oskarżani o używanie maszyny śmiechu w TBBT. Oto nasza maszyna śmiechu.”

Czym jest ten mistyczny „laugh machine”? W latach 50tych Charley Douglas był zirytowany faktem, że żywa publiczność często psuła program – śmiała się za długo, za krótko, za sztucznie, za cicho albo za głośno. Wpadł więc na genialny pomysł. Mianowicie „wyrwał” setki minut śmiechu publiczności (głównie z „Red Skelton Show”) i nagrał na ogromną taśmę. Od tego momentu rozpoczął swoją działalność polegającą na umieszczaniu śmiechu ze swojej taśmy do różnorodnych sitcomów. Jednak tym razem mógł regulować głośność i długość rechotu ustawiając śmiech tam, gdzie powinien. I tak, już w latach 60tych, praktycznie każdy komediowy serial posiadał laugh track. Jak wspomina Ben Glenn, sitcomy w starych czasach raczej nie prezentowały ze sobą wysokiej jakości, lecz laff box (bo tak zwała się maszyna Douglasa) często dodawało im walorów komediowych.

Jednak wraz z biegiem czasu laugh track był bezustannie modyfikowany. Dzisiejsza sztuczna publiczność jest mniej ofensywna, bardziej subtelna. Dalej pomaga serialom w podnoszeniu poziomu jakości (poprzez prostą manipulację widzów, na którą najwidoczniej się godzimy) i nie radziłbym wypatrywać rychłego zakończenia tego, trwającego już 50 lat, trendy. Najwyraźniej lubimy być instruowani co do tego, kiedy się śmiać.

Nowy sezon wystartował ze sporą ilością nowości. Widz może przebierać w każdym gatunku kinematograficznym – od komediowego sci-fi, przez gangsterskie dramaty, po sensacyjne tytuły z kobietą w roli głównej. Choć taka różnorodność swe plusy posiada, należy oddzielić plew od ziarna.

Zacznijmy może od kitów tego roku. Stacja CW jest kojarzona z serialami, które swą tematyką kłaniają się w stronę nastolatków. Dwa nowe rzekome przeboje – „Hellcats” oraz „Nikita” nie odbiegają od powyższego konwenansu telewizyjnego stacji. Nie znajdziemy w owych produkcjach przemyślanie rozrysowanych charakterów, mocnych zwrotów akcji czy dialogów epatujących parenezami. „Nikita” lekko opiera się na filmowej wersji Luca Bessona, lecz to nie ratuje jej przed przeciętnością. I choć jest to twór, na który można ewentualnie zerkać przy porannym jedzeniu płatków śniadaniowych, to druga nowość „Hellcats” nawet na takie liche pochwały nie zasługuje.

Również moja ulubiona stacja NBC dostanie po łapach. Klapa w postaci „Undercovers” jest podwójnie bolesna, ponieważ za produkcją częściowo stoi J.J Abrams, który zaskarbił kudosy u mnie świetnym „Lostem”. Jednak przygody miłosnej pary agentów CIA są najzwyklej na świecie nijakie i nieskłamaną lekkością odpychają od telewizora. Szkoda.

Zakładam, że o serialowej fuszerce mało kto chce czytać, także czas zająć się miłymi niespodziankami roku. HBO wystartowało z „Boardwalk Empire” z odpowiednim impetem – a dokładniej z najdroższym pilotem w historii TV. Pieniądze pochłonęły artefakty, ustrój lat 20-tych oraz gaże za takie gwiazdy jak Buscemi. Było warto? Było, gdyż trzy dotychczasowe odcinki zgromadziły ponad 3 milionową widownię, co musiało odbić się implikacją w postaci zapowiedzianego drugiego sezonu.

Pod względem ilości rozpoczętych seriali w tym sezonie, CBS nie ma sobie równych. Kontrowersyjny „Shit My Dad Says” (z oczywistych powodów…) nie zdobył uznania wśród krytyków. Kostyczny i pełen despektu ojciec (w tej roli William Shatner) przygarnia bezrobotnego syna. Ich relacja w ciągu ostatnich lat mocno podupadła, więc współlokatorstwo staje się kłopotliwe, co oczywiście prowadzi do komediowych sytuacji (tak, mamy do czynienia z laugh track). Osobiście produkcja mi przypadła do gustu i sugerowałbym nie skreślać jej z listy potencjalnych tytułów do oglądania (oglądalność jest na poziomie).

Jeżeli przy sitcomach jesteśmy, należy wspomnieć o „Mike and Molly”. To już trzecie dzieło od Chucka Lorry’ego (poprzednie: Two and a Half Men, The Big Bang Thoery) i choć po pilocie bardziej zniesmaczyło aniżeli rozśmieszyło, tak po trzech epizodach czuć znaczną poprawę. Pod względem ratingów jest bardzo dobrze, więc z chęcią wypatruję 2 serii.

Trzecim serialem pasującym do kategorii „śmiech z puszki” jest „Better with You”. Duchowo przypomina mi „Friends” oraz „How I Met Your Mother” i być może to spowodowało moje uwielbienie do tego telewizyjnego wytworu. Oglądamy perypetie trzech kontrastowo różnych par, które trwają kolejno 7 miesięcy, 9 lat, 30 lat. Na (przynajmniej moje) nieszczęście serial się nie przyjął i z odcinka na odcinek traci widzów. Jest mała szansa na drugi sezon.

Oczywiście nie zabrakło modnych ostatnio remake’ów. Tym razem ofiarą tego trendy padło „Hawaii Five-O”, amerykański serial sensacyjny z motywem „dwóch policjantów-kolegów prowadzi śledztwa”. W roli dwóch przyjaciół z bronią grają Alex O’Loughlin oraz Scott Caan. Budżet jest imponujący, czego następstwem są oczywiście znakomite efekty specjalne (jak na standardy telewizyjne), a uroki hawajskiego życia dopełniają obraz. Lecz nie myślcie, że wybuchy oraz akcja nabierająca tempa od pierwszych minut idą w parze z dobrym scenariuszem. Co to, to nie. Niestety, ale rozwiązanie większości spraw policyjnych przebiega przewidywanie i dzieli je cienka linia od tych z serii CSI. Lecz reżyseria pościgów, przekomarzanki między policjantami oraz główny wątek (zemsta za śmierć ojca) ratuje ten remake przed bolesną krytyką.

Stacja ABC postanowiła nie być gorsza i swój kryminał też wyprodukowała. Mowa o „Detroit 1-8-7”, w którym fikcyjni dokumentarzyści obserwują pracę wydziału policyjnego. Brudny wizerunek tytułowego miasta, realizm problemów tamtejszych gliniarzy sprawia, iż serial jest warty poświęcenia naszego czasu. Przeszkodą dla weteranów może być fakt, że „Detroit 1-8-7” zawiera mało innowacyjnych patentów, także co jakiś czas widza uderza istne „deja vu”.

Jeżeli więc chcecie coś świeżego i orzeźwiającego, „No Ordinary Family” jest w sam raz dla Was. Oto mamy przed sobą rodzinkę, która w celu odpoczynku od codziennych spraw wylatuje za ocean. Niestety przydarza im się wypadek i pasażerowie z hukiem wpadają w tajemniczą rzekę. Szczęście w nieszczęściu nikt nie ginie, a wszyscy jakimś cudem wracają do domu pełni zdrowia. Dopiero kilka dni później każda postać odkrywa w sobie przeróżne moce. W ten sposób uczynny tatuś, głowa rodziny od teraz może skakać kilkanaście kilometrów wzwyż, zbuntowana córka czytać innych myśli, przyjazna żonka przebiegać kilometr w 6 sekund, oraz rozbrykany synek władać inteligencją lepiej od niejednego uznanego geniusza. Naturalnie od tego momentu, dosłownie wszystko odwraca się do góry nogami…

„The Event” od NBC to chyba jedna z najbardziej obiecujących nowości. Twórcy zapowiadając godnego następcę „Losta” (który to już raz? Kończ waść, wstydu oszczędź) narazili się na bardzo wysokie oczekiwania. I tu niespodzianka – pilot pozytywnie nastroił widzów i z każdym epizodem zbiera nowych fanów. Porównania do przygód rozbitków na tajemniczej wyspie okazały się zbyteczne, gdyż „The Event” potrafi się obronić sam. Obawiać się można ratingów, które miarowo opadają, lecz biorąc pod uwagę niższe standardy NBC, nie widzę potrzeby rychłej bojaźni.

Czy czegoś nie brakuje w tym kolażu stacji? Tak, rozchodzi się o FOX, które lekko wycofało się w cień w tym sezonie. A premiery, na które włodarze stacji się zgodzili, w większości okazały się niewypałami. „Lone Star” choć niezłe, prędko został zdjęte z powodu kiepskiej oglądalności. Ten sam los prawdopodobnie spotka „The Good Guys”. Jedyną produkcją, która właśnie dostała pełny sezon, jest „Raising Hope” – komedia opowiadająca o samotnym ojcu próbującym zmierzyć się z problemami dotyczącymi wychowywania dziecka, tytułowej rosnącej nadziei.

Dobrą nowiną jest fakt, iż zostało jeszcze trochę premier, które dopiero czekają na swą kolej. Należy wspomnieć o „Mr. Sunshine” (o zdesperowanym bohaterze przeżywającym kryzys wieku średniego), The Cape (wrobiony w intrygę były policjant postanawia zostać superbohaterem), „Friends with Benefits” (dwójka przyjaciół postanawia przenieść swoją przyjaźń na ‚kolejny poziom’…), Happy Endings (dwójka zaręczonych postanawia rozejść się w dniu ich ślubu zmuszając przyjaciół do wyboru danej strony), tudzież „Walking Dead” (inwazja zombie kontra ludzkość).

Jestem pewien, że po przeczytaniu tego artykułu wpadł Tobie w oko dany serial. Oczywiście nie zabrakło felernych „dzieł” o których trzeba szybko zapomnieć, lecz po dokładnym przeanalizowaniu premier można dojść do wniosku, iż wielkimi krokami nadszedł świetny sezon telewizyjny, który zapewni nam godziny wybornej rozrywki.

Ryzykowny projekt

Jak inaczej można nazwać remake kultowego arcydzieła „Harakiri”? Tego arcytrudnego zadania podjął się Takashi Miike we własnej osobie, co raczej skłania do optymizmu. Wiadomo, że film obejrzymy w 3D, a zdjęcia rozpoczną się w listopadzie. Premiera: 2011 rok.

Kto nakręci nadlatującego Supermana?

Warner Bros podzieliło się z odpowiedzią – mianowicie wybrano Zacka Snydera, który dla wytwórni stworzył już dwie adaptacje komiksów – „300” (450 mln zarobione), oraz „Watchmen” (185 mln). W roli głównego bohatera z pewnością nie ujrzymy Brandona Routha – tako rzecze sam reżyser. Plotki głoszą, jakoby głównym złym został Generał Zod – czy się sprawdzą, czas pokaże.

Wszyscy kochamy seryjnych morderców

Hitowy serial „Dexter” doczekał się premiery 5 sezonu. Pierwszy odcinek zebrał przed ekranami 2,3 miliona widzów, tym samym pobijając rekord nie tylko serialu, ale stacji Showtime! To raczej nie pomoże serialowi w prędkim zakończeniu…

Szukają nowego Spartacusa

Niestety, walka z nowotworem jest dla Andy’ego Whitefield zbyt wyczerpująca aby kontynuować pracę na planie serialu „Spartacus”. Po niedawnym nawrocie choroby, aktor zrezygnował z roli, a stacja Starz postanowiła poszukać nowego aktora – wysłano już ogłoszenia na castingi. Teraz pytanie brzmi: kto? Znany w internetowym świecie jako serialowy plotkarz Michael Ausiello zasugerował producentom Granta Bowlera – jak widzimy na zdjęciu, podobieństwo jest widoczne.

Hobbit jako prezent gwiazdkowy

W końcu się wyjaśniło. Peter Jackson (Lord of the Rings, Evil Dead) doszedł do porozumienia z wytwórnią i nakręci dwie części „Hobbita”, a koszt produkcji wyniesie 500 mln dolarów.  Premiera „jedynki” przewidziana jest na grudzień 2012 roku, a „dwójki” dokładnie rok później. Podekscytowani?

Esencjalny zabójca wpierw w Poznaniu

Uznany reżyser, Jerzy Skolimowski pokazał swój najnowszy film w kinie Muza, w Poznaniu. Seans był tylko jeden i to za zamkniętymi drzwiami. Dlaczego to stolica Wielkopolski dostąpiła zaszczytu wyświetlenia „Essential Killing” jako pierwsza? „Jako młodzieniec brałem udział w konkursie poetyckim w Kórniku. Pamiętam, że pierwsze miejsce zajął wówczas Stanisław Grochowiak, drugie – Ernest Bryll. Ja byłem trzeci. ” – wytłumaczył Skolimowski swoją decyzję. Drugim powodem jest rola reżysera jako ambasadora w wyścigu Poznania do zdobycia tytułu Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Film opowiada historię Mohammeda, zabójcę trzech amerykańskich żołnierzy podczas wojny w Afganistanie. Choć za swój zły uczynek zostaje złapany i przeniesiony do tajnej bazy, udaje mu się z niej uciec. Od teraz rozpoczyna się pościg…

Zakazane Imperium nie upadnie

Bardzo ciepło przyjęty pilot serialu „Boardwalk Empire” (którego współtwórcą jest sam M. Scorsese) pod względem opinii krytyków oraz oglądalności (ponad 4 mln widzów, co dla stacji kablowej jest wyśmienitym wynikiem) zachęcił włodarzy HBO do zaakceptowania drugiego sezonu. Produkcja zdaje się konkurować z hitowym „Mad Men”, choć akcja jest umieszczona o kilkadziesiąt lat wstecz.

Ludzie w końcu sprzymierzeńcami?

Powoli szykuje nam się kolejna część epickich perypetii Godzilli. Dobrze znany nam stwór powróci na ekrany kin i – powołując się na słowa producenta Briana Rogersa – tym razem to nie on będzie wrogiem ludzi. Teraz twórcy dostarczą mu godnego przeciwnika (i zapewne o podobnych rozmiarach), a ich starcie obejrzymy w, jakże ostatnio wyświechtanym, formacie 3D. Niestety do realizacji projektu długa droga, więc nie należy się przedwcześnie ekscytować, drodzy fani Godzilli (są tacy zresztą?).

Pierwszy przesyt

Skoro już trzymam się tematu 3D, to puścić łatwo nie puszczę. A pleść o tym zjawisku w ostatnich miesiącach można w nieskończoność i – jak się w tym przypadku okazuje – nie zawsze w pozytywnym kontekście. Tak oto animacja „Zakochany Wilczek” podczas swej premiery zainkasowała jedyne 10 mln dolarów (i to pomimo droższych biletów na 3D). Od momentu boomu tego formatu (przy okazji „Avatara”) żadna produkcja w 3D nie miała takiego kiepskiego wejścia.  Czy to przesyt, czy chwilowe osłabienie – nie mnie oceniać. Należy po prostu czekać na kolejne premiery i pozwolić analitykom na wyciągnięcie trafnych wniosków.