Przeskocz nawigację

Bloodborne

Więc, w końcu się spotykamy – rzekłem w stronę płyty Bloodborne, na której zamiast znaleźć ryski, zobaczyłem jedynie swe odbicie z szaleńczym wyrazem twarzy. Zdania nie zaczyna się od „więc” – odrzekła płyta, wprowadzając mnie w szczere osłupienie. Gra upokarza mnie jeszcze przed włożeniem płyty do konsoli, prawdziwy next gen – głośno stwierdziłem, rzucając sakwą monet, niczym w westernach, w stronę skonsternowanego sprzedawcy i pobiegłem do domu.

Godzina dwudziesta pierwsza z dwoma zerami i dwukropkiem pomiędzy. Słońce nerwowo schowało się pod horyzontem, jakby wiedziało o koszmarze, który się szykuje. To dla Twojego dobra – rzekłem w stronę żony, dociskając sznur wokół jej nadgarstków. Noc łowów się zbliża, moja droga. Nie chcę byś widziała mej przemiany w Bestię – dokończyłem, nie zważając jak kretyńsko i Jeromowato brzmię i zamknąłem drzwi do szafy. Pozostaliśmy we dwójkę, ja i pudełko Bloodborna ze znaczkiem PL.

Skoro czekałem na tę chwilę ponad dwa lata, chcę by nasze rendez vous było godne. Ukradłem i zapaliłem znicze z pobliskiego cmentarza, uklęknąłem przed PS4ką i ofiarowałem tej szaleńczej, acz pięknej chwili krztynę swej krwi, korzystając z pobliskiego noża kuchennego. Krople krwi nonszalancko oczerwieniły logo Playstation, a słodka woń paliwa mego układu krwionośnego uniosła się do moich nozdrzy.

Podgazowany tajemniczą aurą otaczająca pokój, w akompaniamencie krzyków żony z szafy, przystąpiłem do łowów. Może to moja żądza pryskającej krwi, ale początkowi bossowie nie sprawili żadnych kłopotów. Mój zachwyt na tym jednak nie ucierpiał. Po bardzo intensywnych trzech godzinach, na zegarze padły cztery zera, z dwukropkiem pomiędzy. W głowie szarogęsił się potok szaleństwa i zachwytu, w sercu panoszyło się rozjątrzenie całą sytuacją, a w brzuszku zapanował głód. W tej chwili prostacka potrzeba składników odżywczych zapewniających żałosny żywot ludzki wydawała się trywialna. Ależ to jest ku.rwa dobre – głośno rzuciłem w ekran, oglądając zadziwiającą architekturę rewiru katedralnego, żując przy tym donośnie skibkę smalcu z pokrojonym ogórkiem kiszonym.

W końcu spotkałem godnego przeciwnika. Facet na wieży zaczął napie.rdalać z karabinu. Ołowiem zabił mnie trzykrotnie, aż w końcu dotarłem na czubek wieży. Gdy w końcu spotkaliśmy się na szczycie, epickość przedstawionej sytuacji stojących przed sobą, gotowych do walki łowców przyczyniła się do mojej nagłej erekcji. Ale w końcu ktoś musiał upaść. A raczej, spaść. Smak zwycięstwa omamił moje neurony.

Okrzyk demonicznej radości przerwało pukanie do drzwi. Sąsiadowi, Mirkowi spod trójki, nie spodobał się kakofoniczny festiwal dźwięków, rzekomo wydający się z mojego mieszkania. Ale Mirek nie pukał właśnie do znanego mu od lat sąsiada. Mirek pukał do nowo narodzonej bestii. Choć nie był wulkanem intelektu, od razu zauważył, że coś jest ze mną inaczej. Źrenice miałem nienaturalnie wyolbrzymione, a krwinki zbyt dosadnie kontrastowały się ze spojówką. Natchniony momentem i widokiem księżyca zza oknem, wbiłem mu paznokcie w oczy. Tryskająca gorąca krew wleciała mi na koniuszek języka. Wydaje się, że szaleństwo mnie opanowało. I wcale nie miałem zamiaru się opierać.

Na zegarku wpadła godzina druga, z dwoma zerami i dwukropkiem pomiędzy. Po raz dziesiąty podchodzę do Amygdali. Jej brutalne skoki łamią plecy mojemu avatarowi. Uwielbiam to. Uczucie wyzwania napełnia mnie chęcią kontynuowania marnego żywotu. Odcięta głowa Mirka spoczywa na PS4ce, niczym dumne trofeum łowów nocy. Po zdobyciu potrzebnej ilości Wglądu, po Yharnam wije się ogromny pająk, który rzekomo był tam cały czas. Mój podatny na sugestie umysł zaczął spiskować przeciw otaczającej rzeczywistości. A co jeśli nad moją meblościanką wisi ogromny karaluch? Racjonalizm moich akcji już dawno wyleciał zza okno, a za nim poleciały meble. Donośny trzask szafy na ulicę wyraźnie wzbudził zainteresowanie śpiących meneli. Ale to się już nie liczyło.

Poziom trudności wyraźnie wzrósł. Spotkanie Ludwiga okazało się krytyczne. Po raz pierwszy poczułem się bezradny. Każda kolejna porażka wywoływała u mnie serię spazmów. Centymetr energii który dzielił mnie od zwycięstwa sprawiał, że wiłem się po podłodze, wypluwając na przemian wymiociny z oceanem flegmy. Każdy jego cios odczuwałem niczym atak rażącego pręta w centrum mego odbytu.

Aż w końcu wstałem, zarobiłem plaskacza od swej ręki, wydałem dźwięk podobny do tego, który wydał Cleric Beast i walnąłem pięścią w ścianę. Krew spływająca z ręki na Dual Shocka zdała się dodać mi kosmicznej mocy. Trans w który wpadłem nie mógł się równać z żadnym doświadczeniem dozwolonym w naszym prostackim wymiarze. Ludwig w końcu upadł. Moje ciało nie doganiało gonitwy szaleńczej radości jaką przeżywał mój wymęczony umysł.

Kończyłem koszmar za koszmarem. Przeciwnik za przeciwnikiem. Niuchałem każdy zakątek i każdy skrawek historii. Absolutnie zanurzony w doświadczeniu, pewnego razu odwiedzam swoją chatkę we śnie, którą tym razem zastałem w płomieniu. Marząc o idealnym dualizmie między moim i ich światem, podniosłem zapalarkę i zrobiłem co trzeba. Podpaliłem firankę i podniosłem pada. Podszedłem do Gehrmana i zdecydowałem się skończyć jego koszmar. Unoszący się swąd palonych rzeczy wcale mi nie wadził. Mnie tutaj nie było. Ja właśnie unikałem niczym szaleniec każdego ciosu pod wielkim drzewem. Ale padł. Musiał paść.

Na sferze niebieskiej, zleksza niewinnie, powstało słońce. Obudziłem się wyraźnie spocony. Z kuchni wywodził się przyjemny zapach smażonych jajek sadzonych. Wygląda na to, że obudziłem się z koszmaru. Na szczęście o dwudziestej pierwszej, z dwoma zerami i dwukropkiem pomiędzy, rozpocznie się nowa gra plus.

9/10
Byłoby 9+ gdyby nie system fiołek, byłoby 10 gdyby nie za niski poziom trudności.

One Comment

  1. No proszę


Dodaj komentarz