Przeskocz nawigację

Niezniszczalni – recenzja

Wchodząc do sali kinowej nie miałem zielonego pojęcia o tym co mnie czeka. Przed seansem słyszałem mało – że Statham; że Stallone; że Jet Li, także moje płonne nadzieje na błyskotliwy pod względem scenariusza tytuł, bezpowrotnie zostały zgniecione w starciu z brutalną rzeczywistością.

Przysiedziawszy do komputera w celu wklepania tych kilku kilobajtów o „Expendables”, zastanawiałem się czy pominąć jakże ważny aspekt pracy recenzenta filmowego – opisanie fabuły. Bo ta, oczywiście, istnieje. I tyle można o niej powiedzieć. Jest grupka tajnych komandosów pracujących dla jeszcze „tajniejszej” organizacji. Uzbrojeni po zęby w najnowocześniejszy ekwipunek zbrojny, zwiedzają cały glob, bynajmniej nie w celach turystycznych. „Niezniszczalni” nie silą się na wyszukane zwroty akcji, głębokie dialogi, ani nie zmusza widza do kontemplacji nt. czegokolwiek. Nie zdziwię się, jeśli twórcy na planie improwizowali i na luzie dodawali kolejne sceny bez większego przemyślenia.

Zwykły, szary człowiek idąc do kina na to „dzieło”, było pewne, iż jest tego warte. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest lista nazwisk, które skojarzy nawet najmniej ogarnięty człowiek. Sylvester Stallone pełni funkcję aktora, reżysera, scenarzystę, a Jason Statham, Jet Li, Mickey Rourke, Bruce Willis, Arnold Schwarzenegger jako odtwórcy swoich ról na ekranie robią piorunujące wrażenie na plakatach. „To nie może się nie udać” – taka myśl zakiełkowała się w mojej głowie, skutkiem czego prędko pobiegłem do najbliższego Multikina. Byłem gotów dać produkcji 3/10, lecz po powrocie do domu wyszukałem sporo informacji. Okazało się, że „Niezniszczalni” to nic innego jak reboot.

Gdy danemu filmowi towarzyszy taki termin, oznacza to powrót starego filmu w nowej oprawie. Tu mamy do czynienia z rebootem całej gamy tytułów z lat 80-tych. Znajdziemy tu najlepsze składniki takich klasyków jak „Rambo” (Stallone), „Nico” (Seagal), „Podwójne uderzenie” (Van Damme, który miał się pojawić w opisywanej produkcji, lecz propozycję odrzucił), „Punisher” (Lundgren). Recenzowany tytuł różni się jedynie nowoczesnym rynsztunkiem. Oznacza to, że na widza czeka niezliczona ilość wybuchów, bijatyk, skoków z lądu na odlatujący samolot, spluw okraszonych futurystycznym designem i cokolwiek sobie fan kina akcji jeszcze zażyczy. Także czytając napisy początkowe, nastaw się na totalną rozpierduchę w dosłownym tego słowa znaczeniu. Takie podejście zmienia ocenę o 360 stopni.

I przez to mam problem z oceną. W postaci złożonego hołdu tej jakże wyrazistej epoce, „Expendables” spełnia swe zadanie wybornie. Jeżeli jednak nie jesteś zaznajomiony z kinematografią tamtego okresu, pełne autoironii sceny staną się dla Ciebie niezrozumiałe. W takim przypadku możesz  iść dla scen akcji, lecz te są wyreżyserowane nierówno. Kamera w pewnych momentach rusza się za chaotycznie, co oczywiście wprawia widza w zdezorientowanie.

Podsumowując „Niezniszczalnych”, posłużę się zamieszonym w tytule wpisu cytatem wyjętym z ust Stallone’a – It’s a 1980s movie.

4 Comments

  1. o kurwa ale ty jesteś mądry ;[
    Fajne piszesz artykuły.

  2. to wyżej to nie ja pisałem.

  3. Precz z cenzurą

  4. ja pierdole co ty za gówna piszesz,
    az nie chce sie czytac !
    recenzja(haha to nawet kurwa obok recenzji nie lezalo) jest nudna jak flaki z olejem…

    Aha :F Dobrze wiedzieć. Dzięki za jakże obiektywną opinię. – Bloo


Dodaj komentarz