Przeskocz nawigację

Plakat

Rashomon

Akira Kursowa to jeden z najwybitniejszych reżyserów na całym globie. Niektóre jego dzieła przekonały zachód, że japońska szkoła stoi na takim samym wysokim poziomie.

„Rashomon” jest uważany za jeden z jego najlepszych tworów. Plotka głosi, że dzięki temu filmowi, wymyślono Oscar dla najlepszego filmu zagranicznego.  Czy rzeczywiście jest taki dobry?

Film zaczyna się sceną w tytułowym Rashomon, gdzie spotyka się kilka osób. Dwaj z nich usłyszało „najdziwniejszą historię jaką w życiu słyszeli”. Bowiem umiera samuraj – jednak nie wiadomo kto jest zabójcą. Przed sądem stawiają się więc świadkowie – małżonka zabitego, potencjalny morderca, duch nieżyjącego i jeszcze jeden, którego tożsamości nie zdradzę, by nie zepsuć wam zabawy. Każdy przedstawia własną różniącą się wersję wydarzeń – tylko która jest prawdziwa?

Aktorów nie jest dużo, co zaliczam na plus. Toshiro Mifune zagrał – jak zwykle w filmach Akiry – wyśmienicie. Odtwarzanie takiego wariata na pewno do najłatwiejszych zadań nie należy. Machiko Kyô w roli istniej femme fatale również sprawdza się pozytywnie. Można zaliczyć zonka, dowiadując się, że jest to film z 1950 roku – głębia tej historii oraz przesłanie jakie niesie jest godne podziwu.

„Rashomon” to kawał świetnego kina. Nawet walki ogląda się bez zgrzytów – widać, iż reżyser nie jest jakimś drugoligowym amatorem. Zgrabnie napisane przez Kurosawę i Hashimot (który ma już 92 lata i dalej tworzy!) dialogi, znakomita muzyka i lekko surrealistyczny klimat sprawiają, że brak tego filmu na półce kinomana jest bardzo poważnym grzechem.

Dodaj komentarz