Przeskocz nawigację

Tag Archives: drakula

Horror of Dracula – recenzja

Twórca jednego hitu, a zarazem tak wielu symboli kultury. Bram Stoker, bo o nim mowa, zapisał się w annałach jako ojciec jednej z największych ikon. Ikona przerabiana i filtrowana na wszelkie sposoby przez artystów z różnych dziedzin sztuki. A imię jego – Drakula.

Jak powszechnie zaakceptowano, pierwszą adaptacją powieści był niemy film „Nosferatu, eine Symphonie des Grauens”. Jednakże zacieklejsi miłośnicy zapewne słyszeli o zagubionej taśmie węgierskiej wizji najbardziej znanego wampira („Dracula’s Death”) upichconej rok wcześniej od niemieckiego klasyku. 10 lat później powstał być może najważniejszy film na podstawie tej książki (nazwany po prostu „Dracula”). Bela Lugosi stworzył pamiętny portret postaci na którym wzorujemy się po dziś dzień. Po niemieckim i amerykańskim, w końcu nastał czas na angielskie wyobrażenie Drakuli.

Podobnie jak poprzednicy, tutaj również potraktowano dzieło Stokera… swobodnie. Przykładowo: w książce Drakula miał możliwość przemiany w nietoperza, z której korzystał. W brytyjskim filmie wmówiono nam, iż to tylko nic niewarty mit. Uczyniono to z prostego powodu – budżetu. Bardzo szanowana wytwórnia Hammer najwyraźniej nie była pewna sukcesu produkcji. Inne cięcia nie są już tak zrozumiałe (usunięto kilka ważnych postaci, żal szczególnie Renfielda).

Czuć ujmującą nutę w „Horror of Dracula”. Trudno oprzeć się wdziękowi  wypowiadanych w szekspirowskim stylu słów. Wszyscy wysławiają się z odpowiednią dozą elokwencji, co samo w sobie wytwarza kinematograficzny aromat. Już pierwsze ujęcia Harkera wędrującego w kierunku zamku Drakuli wysyłają do widza zestaw wibracji, których we współczesnym kinie odbieramy coraz mniej.

Naturalnie film nie ustrzegł się wad – wszak mamy do czynienia z latami pięćdziesiątymi. Niektóre zachowania bohaterów wydają się być nieprzemyślane, również poziom aktorstwa bywa chwiejny (tu swe zastrzeżenia adresuję głównie do Arthura), lecz to nic w porównaniu z klimatem grozy unoszącym się po całym ekranie. Źródłem owego klimatu jest antagonista całej historii. Drakulę zagrał Christopher Lee, dostając za swoją ważką rolę śmieszną sumę 750 funtów. Odstawiając na bok dysputę „kto najlepiej zagrał Drakulę”, należy zaznaczyć, iż Lee wykonał swą robotę celująco, choć na mój gust wypowiadał nikłą ilość linijek odrobinę za szybko.

Siła „Horror of Dracula” nie tkwi w strachu per se. Główne skrzypce zagrał tu niepokój, który trzyma nas skupionych, nawet w nieznaczących scenach. Odnosimy wrażenie, że gdy za oknem wisi księżyc, Drakula jest wszędzie, czyhający na naszą smaczną, ciepłą krew. W każdym ciemnym zakątku. Do seansu niezmiernie zachęcam – przestraszył mnie bardziej niż worek „Kręgów”, „Pił” oraz (o zgrozo!) „Paranormal Activity”.