Przeskocz nawigację

Category Archives: Uncategorized

John Rambo: Pierwsza Krew


Postanowiłem teraz zrecenzować coś zupełnie odmiennego. Postawiłem na Rambo: Pierwsza Krew z kilku powodów. Po pierwsze – to jest klasyka nad klasykami w katalogu filmów akcji. Po drugie, wczoraj obejrzałem ten tytuł ponownie, tym razem na DVD. Po trzecie w końcu – na blogu ostatnio recenzuję coś ambitniejszego, dla kogoś kto widział to i owo. Nie mówię, że Rambo to kino przeznaczone dla nieobeznanych idiotów. To po prostu rozrywka która trafia do większej grupy odbiorców.

Tytułowy bohater to istny weteran wojenny. Przeżył Wietnam, został odznaczony Medalem Honoru, był jednym z najlepszych w oddziale. Po tej całej mordędze jaką przeszedł, postanowił zahaczyć o miasteczko, by rozpocząć wieść wolne i spokojne życie. Oczywiście coś poszło nie tak – mianowicie szeryf Teasle nie pozwala zostać w mieście takiemu „włóczędze” jak Rambo. Ten jednak nie słucha rozkazów gliny i zostaje aresztowany. Jednak łatwość z jaką się wydobył z więzienia, przekonała całą policję, że mają do czynienia z wyjątkowym uciekinierem. Od teraz rozpoczyna się krwawe i brutalne poszukiwanie Johnny’ego. Czy jeden człowiek stawi czoło całemu wojsku?

Czego należy się spodziewać po takiej fabule? Oczywiście, wybuchów, strzałów, skoków z urwiska, pościgów i czego sobie jeszcze fan popcornu zażyczy. Cała paczka akcji została zawarta w tym filmie. Fakt wyprodukowania tego tworu (1982) ani trochę nie ujmuje Rambo. Mogę w jednej chwilo wymienić dziesięć produkcji powstałych w dzisiejszych czasach, które mają głupszą fabułę od Pierwszej Krwi. Cóż, przed seansem nie przypuszczałbym, że to właśnie ten film przetrwa próbę, bagatela, 30 letniego czasu. A jednak.

Czy są minusy? Oczywiście. Istnieją przekłamania, fuksy, niedopatrzenia, nie trzymające się kupy dialogi, kicz. Lecz patrząc na to

z innej strony, te – z pozoru ujemne – cechy, dodają Rambo jedynie uroku. 100 minut ogląda się szybko, jest bardzo mało nudnych i dłużących się momentów. A po finale czuć niedosyt.Łatwo zauważyć, że szykuje się kontynuacja. I szczerze, nie mogę się doczekać płytki z sequelem zakręcającej się cicho w moim odtwarzaczu…

Ocena 7/10

In Treatment

Serial który odkryłem niedawno i zupełnie przypadkiem. Nikt mi go nie polecił, ciężko było znaleźć jakiekolwiek recenzje w języku polskim… Jaka strata. Jeśli uważasz, że wszystko od HBO jest dobre, to… się nie mylisz!

Włączając pierwszy epizod nie wiedziałem czego się spodziewać. Nawet nie znałem gatunku! I po pierwszych 30 minutach stwierdziłem – Coś niesamowitego. Coś innego. Coś perfekcyjnego i dopracowanego.  Głównym bohaterem jest Paul, psychoterapeuta, który zaczyna wątpić w swoje zawodowe umiejętności. Musi również rozwiązywać problemy rodzinne. Kiedy sytuacja życiowa się pogarsza, postanawia zadzwonić do Giny – swojej dawnej terapeutki, z którą nie widział się od 10 lat.

To co jest tak ciekawego w tym serialu, to forma tej produkcji. Każdy odcinek zajmuje się innym pacjentem. W poniedziałek jest Laura, we wtorek Alex, we środę Sophie, w czwartek Jake i Amy a w piątek – Gina, tyle, że wtedy to Paul jest gościem. Akcja toczy się głównie w gabinecie i rzadko zdarzają się sceny poza domem. To co mnie tak przyciąga do ekranu, są idealnie napisane dialogi. Z sensem, dbałością o detale. Każdy pacjent jest tutaj ciekawy, ma coś do powiedzenia i często ja – widz – muszę wejść w ich przysłowiowe buty i zrozumieć ich problemy. Żaden serial nie podejmuje się tego tematu tak głęboko. Zdumiewające jest to, ile można wycisnąć emocji w serialu telewizyjnym, ze zwykłej rozmowy dwóch osób.

„In Treatment” to dzieło nie dla każdego. Zapewne wielu znudzi się oglądając te słowne show, ale ja proponuję takim personom wrócić do zachwycania się głębokością fabularną Avatara albo nowego Zmierzchu. Oglądając tą produkcję, człowiek może się wiele dowiedzieć – czy to o zawodzie psychoterapeuty, czy o ludzkich problemach i ich rozwiązaniach.

Stokrotnie polecam do sprawdzenia. Przynajmniej pierwszy epizod… Bo drugiego podobnego serialu po prostu nie ma.

PS. „In Treatment” został stworzony na podstawie innego serialu, izraelskiego – „BeTipul”.

Witajcie – Filmidło to blog,  w którym – zdziwicie się :) – podejmuję temat filmów, serialu, twórców etc. Przeczytacie recenzje najnowszych dzieł jak i klasyków sprzed lat 70-tych. Będziecie mieli szansę poznać świat filmowy z felietonów oraz newsów.

Aha – komentarze to najskuteczniejsza broń motywacyjna :)

Pzdr.