Przeskocz nawigację

Babylon 5: The Gathering – recenzja

Jest rok 1993. Recenzowany film okazuje się być niezłym sukcesem kasowym. Michael Straczyński – twórca filmu – zmierza w stronę siedziby stacji telewizyjnej TNT. Pod pachą trzyma rozpisany na 4 sezony serial, pełniący rolę kontynuatora „B5: Gathering”. Jak fani sci-fi wiedzą, ta anegdotka kończy się pomyślnie, lecz spostrzegawczy zaznaczą, iż serial nie dobił czterech planowanych serii, lecz pięciu. To naturalnie nie wyszło produkcji na zdrowie, gdyż została sztucznie rozciągnięta na kolejne kilkanaście epizodów, psując przy tym całkowitą konstrukcję.

Co nie zmienia stanu rzeczy, iż  „Babylon 5” jest wybornym serialem. Lepszym od „Star Treka”? Pod pewnymi względami – tak. Lepszy od „Battlestar Galactica”? Nie sądzę. Przecież B5 swoją premierę odbył w 1994 roku i to należy mieć na uwadze. Efekty specjalne są średnie (choć nie rażące), gra aktorska czasem poważnie kuleje (szczególnie w przypadku postaci drugoplanowych), a leniwie przebiegająca akcja (w celu przystosowania widza do klimatu) nie pomaga łatwo wejść w ten kosmiczny świat. Jednakże, jeśli jesteś na tyle chętny, drogi Widzu, do rozpoczęcia swej przygody z stacją kosmiczną zwaną Babylon 5, przejażdżkę radzę rozpocząć właśnie z tym filmem (jednak polecanych chronologii oglądania jest więcej).

Tytułowy zjazd ambasadorów różnych ras to główny wątek filmu. Jeff Sinclair, kapitan stacji, postanowił osobiście powitać tajemniczego Kosha, reprezentanta Vorlonów. Niestety, w momencie chwilowej awarii statku, Kosh zostaje zatruty. Dlaczego? Kto jest winowajcą? Owe pytania będą kłębić się w głowach członków załogi jeszcze na długo, a kolejne zachodzące komplikacje jedynie utrudnią w rozwiązaniu zagadki.

Jak już wspomniałem, fabuła porusza się ślamazarnie. Jesteśmy świadkami luźnych rozmów, dyskursów nt. różnorodnych idei właściwego postępowania i nieprzygotowany widz prędko zaśnie przed telewizorem nie dając już serialowi drugiej szansy. Błąd! Przed seansem nastaw się na coś innego, aniżeli ciągłe walki w galaktyce. Choć te również się w filmie znajdują, trwają krótko i są raczej nijakie. Niestety, ale prawdziwe bitwy znajdują się dopiero w środku serialu. Teraz należy jedynie wchłaniać atmosferę, rysy charakteru postaci i monologi wspominające straszne, stare dzieje… Lecz twoja cierpliwość zostanie wynagrodzona.

Podsumowując moje myśli – „Babylon 5: Zjazd” to pełnometrażowy pilot serialu, który zaprzecza idei samego pilota, jaką jest zachęcenie do zmiany przelotnego romansu w 5-sezonowy związek. Jednak, jak każdy eros, i ten potrzebuje trochę czasu dopóki przemieni się z zauroczenia w prawdziwą miłość…

Dodaj komentarz